Badania wykopaliskowe w Parzymiechach to nie tylko ciekawe i ważne dla poznania przeszłości znaleziska. To także ludzie, którzy te badania prowadzą, robiąc to na zasadzie wolontariatu. Zresztą warto wspomnieć również o szeregu szczęśliwych dla nas okoliczności, które doprowadziły do tego, że ślady wielkiej historii, które skrywa ziemia naszej małej ojczyzny, są teraz pieczołowicie i fachowo badane przez zespół prowadzony przez prof. Lecha Marka z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Już rok przed obecnymi badaniami archeologicznymi to szczególne miejsce w Parzymiechach, gdzie pozostały namacalne ślady stoczonej z Niemcami walki, było po raz pierwszy wstępnie rozpoznawane. Wśród osób, które dziś uczestniczą w wykopaliskach, są uczestnicy tamtych poszukiwań.
- Przyjechałem tu już w zeszłym roku, żeby pomóc w prospekcji terenowej przeprowadzanej przy pomocy wykrywaczy metali – mówi Julian Waniek, student Uniwersytetu Wrocławskiego. - Wynikły z niej pierwsze małe badania dołków strzeleckich z września 1939 roku. W tym roku badania te mają postać wykopalisk, które tutaj prowadzimy pod nadzorem pana profesora Lecha Marka – dodaje.
Nasz rozmówca studiuje archeologię, a prywatnie interesuje się też mocno historią drugiej wojny światowej.
- Dla mnie, jako osoby o takich zainteresowaniach, jest to niesamowita okazja móc uczestniczyć w badaniach pola bitwy w Parzymiechach. Są to badania niezwykle ważne pod kątem naukowym, archeologicznym. Jedne z pierwszych takich dotyczących drugiej wojny światowej i robionych w stu procentach metodą archeologiczną. Myślę, że pokażą one, na co stać archeologię w zakresie dokumentacji takich dołków strzeleckich. Być może doprowadzą też do tego, że więcej stanowisk będzie w tej sposób dokumentowanych. To jest ogrom informacji, które tutaj uzyskaliśmy dzięki spokojnemu, dla niektórych może powolnemu, ale jednak metodycznemu i dokładnemu podejściu. Te informacje byłyby bezpowrotnie utracone, gdyby te same przedmioty były podjęte z ziemi bez jakiejkolwiek dokumentacji – mówi Julian Waniek.
Ta niezbędna dokumentacja jest stale i na bieżąco prowadzona. Każdy odnaleziony przedmiot jest fotografowany, jego położenie jest dokładnie mierzone, a po wydobyciu z ziemi wszystko jest odpowiednio opisywane. Dla prowadzonych badań to jedna ze spraw kluczowych.
- Prowadzę dokumentację tego wszystkiego, co tu wykopaliśmy – mówi Paulina Tarka, studentka archeologii, która zastajemy przy tej właśnie pracy. - Jest to bardzo ważne, ze względu na to, że chcemy mieć możliwość wyłapać jak największą ilość informacji. Położenie wszystkich odnalezionych zabytków jest precyzyjnie namierzane i nanoszone na bardzo dokładną mapę tego stanowiska archeologicznego – wyjaśnia nasza rozmówczyni.
Szczegółowe udokumentowanie wzajemnego położenia wydobywanych z ziemi przedmiotów oraz całego przebiegu badań jest niezbędne, aby do tych informacji można w każdej chwili sięgnąć, kiedy zabytkowych przedmiotów dawno już w ziemi nie będzie – bo po wydobyciu przez archeologów trafią na samym końcu do zbiorów muzealnych. Archeologia bada nie tylko sam przedmiot, ale też jego kontekst, więc ścisłe udokumentowanie położenia wszystkich znalezisk jest niesamowicie ważne.
Warte podkreślenia jest to, że archeologów przyciąga na pole bitwy w Parzymiechach nie tylko chęć odnalezienia zabytków, ale także fakt, że są to ślady bohaterskiej walki z początku wojny z 1939 roku.
- Można się tutaj, na stanowisku archeologicznym tego rodzaju, nauczyć czegoś nowego, zdobyć nowe umiejętności. Ale przede wszystkim sama możliwość odkopania tutaj zabytków z drugiej wojny światowej, z polskiego Września, jest czymś niezwykłym, wręcz unikatowym – mówi Paulina Tarka. - To są bohaterowie, którzy bronili polskich granic, więc jest to wręcz zaszczyt móc brać udział tutaj w takich wykopaliskach, zobaczyć te wszystkie przedmioty i dowiedzieć się wiele o wyposażeniu polskich żołnierzy – podkreśla.
Powinniśmy odnotować, że część ze studentów Uniwersytetu Wrocławskiego, którzy badają dziś bliską naszą przeszłość, nie ma żadnych związków z naszym regionem – pochodzą z okolic Wrocławia, z Trzebnicy, z Jelcza-Laskowic, generalnie z Dolnego Śląska. A o Parzymiechach pierwszy raz usłyszeli właśnie w związku z tymi szczęśliwie zachowanymi do dzisiaj materialnymi śladami po bitwie stoczonej u nas 1 września 1939 roku. To też pokazuje wartość dokonywanych tutaj odkryć.
Szczególnie powinniśmy mieć na uwadze to, że studenci poświęcają czas i siły na badanie tajemnic naszej przeszłości, nie czerpiąc z tego tytułu żadnych osobistych materialnych korzyści.
- Jest to całkowity wolontariat. Wszyscy są wolontariuszami. Studenci sami zgłosili się do udziału w tych wykopaliskach. Wszyscy uznali, że to bardzo interesujące od strony naukowej i chcieli uczestniczyć w tym projekcie – podkreśla prof. Lech Marek.
Uczony zaznacza, że na miejscu wsparcie zapewniła gmina Lipie. Podkreśla też wkład w przygotowanie badań i poszukiwania powierzchniowe, które ma Grupa Częstochowska Perun. Dodaje, że wsparcie okazywane jest też ze strony mieszkańców.
Skąd decyzja uczonego, by podjąć się badań w Parzymiechach?
- W zasadzie to dzięki mojemu studentowi, Kamilowi Chlastaczowi, uczestnikowi seminarium licencjackiego, który poinformował mnie o tym miejscu. Uznałem je za interesujące pod kątem naukowym. Tego typu stanowiska nie były badane archeologicznie. Chciałem spróbować to zrobić, zwłaszcza że interesuję się archeologią konfliktu – mówi prof. Lech Marek.
Pan profesor ma na koncie wiele różnych badań. Uczestniczył na przykład w dokumentowaniu oblężenia zamku Kolno w 1443 roku, w badaniach terenowych pod Byczyną, gdzie dotąd poszukiwane jest miejsce, w którym została stoczona bitwa z 1588 roku. Na marginesie dodajmy, że epizod poprzedzający tę bitwę – rozbicie oddziału Stanisława Stadnickiego zwanego Diabłem – miał miejsce pod Parzymiechami.
Przedmioty odnalezione u nas zostaną teraz poddane konserwacji. Będą też interpretowane naukowo – również pod kątem rozprzestrzenienia. Tu przyda się wyżej wspomniana, sporządzana na bieżąco dokumentacja.
- To wszystko musi potrwać. Wyniki badań muszą być opublikowane w przeciągu trzech lat. Taki jest wymóg konserwatorski. Nieco wcześniej do Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków trafi sprawozdanie z badań – wyjaśnia pan profesor.
Ciąg kilku kolejnych zdarzeń sprawił, że pierwsze tak ważne badania archeologiczne w Parzymiechach mogą się w ogóle odbywać. To osobna historia, w której swoją świetną rolę odegrało co najmniej kilka osób – szczęśliwie wyłącznie takich, które rozumiały, z jakiej wagi znaleziskiem się zetknęły.
- Odkryłem to miejsce, gdy, chodząc tutaj po polach, zauważyłem w bryłach rozoranej ziemi kawałki żołnierskiego hełmu – mówi Wiesław Trojak, mieszkaniec Parzymiech i miłośnik historii drugiej wojny światowej. - Później zauważyłem na powierzchni łuski po nabojach, które po orce i wypłukaniu przez deszcz stały się widoczne. Zorientowałem się, że może się tu kryć coś ważnego – dodaje.
To wszystko miało miejsce już kilka lat temu. Potem pomogło rozpytywanie ludzi.
- Taki pan z ulicy Chmielnej przyprowadził mnie tutaj i pokazał miejsce, gdzie według jego wiedzy znajduje się niemiecka mogiła. Później trafiłem na opis natarcia przeprowadzonego w tym miejscu, przybliżający szczegóły położenia pola walki – mówi Wiesław Trojak.
Wszystko zaczęło się układać. Najważniejsze jednak, że gdy mieszkaniec Parzymiech natrafił na tkwiący w ziemi kolejny hełm, zdecydował, że o znalezisku trzeba powiadomić osoby, które będą mogły się nim zająć.
- Zawiadomiłem kolegów ze stowarzyszenia Perun. Uzyskaliśmy zgody od właścicieli pól na dalsze poszukiwania. Grupa Perun uzyskała od konserwatora zabytków pozwolenie na prowadzenie takich poszukiwań. Później, w zeszłym roku, poszukiwania rozpoczął tu śp. Radosław Herman. O dalszych badaniach zdecydowali archeolodzy. Bo wszystko wskazywało na to, że jest tutaj wiele do odkrycia – dodaje Wiesław Trojak.
Sprawy wzięli więc w swoje ręce doświadczeni w podobnych poszukiwaniach członkowie Grupy Częstochowskiej Perun, która już od kilku lat zajmuje się odkrywaniem tajemnic historii i ma na swym koncie istotne osiągnięcia.
- Na początku trzeba było oczywiście uzyskać wymagane zgody na poszukiwania. Wzięliśmy na siebie dopilnowanie wszystkich tego rodzaju kwestii proceduralnych. Miejsce stoczonej walki było w literaturze znane. Ważne było, by dokładnie przestudiować mapę. Faktycznie to właśnie miejsce było idealnie opisane: dwieście metrów od parku, za wzniesieniem. W relacji jednego z uczestników walk jest to tak dokładnie przedstawione, że człowiek znający nasz teren zdołałby je znaleźć w terenie – mówi Marcin Spaczyński, mieszkaniec Grabarzy zaangażowany w działalność Grupy Częstochowskiej Perun.
Jak słyszymy, podstawą poszukiwań były zachowane relacje uczestników walk – nie zawsze pokrywające się z treścią meldunków wojskowych – oraz literatura przedmiotu.
Grupa Perun także obecnie wzięła na siebie sporo spraw, aby wykopaliska mogły się odbyć.
- Trzeba było zająć się całą logistyką. Trzeba było studentom załatwić miejsce, które zaoferował w dworku w Lipiu pan Grzegorz Mońka, który nas zresztą cały czas wspiera i nam pomaga. Mamy też wsparcie Gminy Lipie. Gdyby nie gmina – nie byłoby gdzie tych ludzi położyć, bo w dworku nie ma łóżek. Urząd gminy zapewnił też ciepłe posiłki podczas badań. Bardzo mi się spodobało, że wsparły nas także panie z GOK w Lipiu, pani Monika i pani Beata, które przywiozły nam ciasto i było świetnie – mówi Marcin Spaczyński.
Grupa Perun stawia sobie za cel także popularyzację historii. Jej członkowie zdają sobie sprawę, że o bitwie, która stoczona została w Parzymiechach, ludzie zwykle nie wiedzą praktycznie nic więcej niż to, że się ona odbyła. A i w literaturze historycznej nie jest ona wystarczająco obecna. Grupa prowadzi zresztą nie tylko poszukiwania terenowe, ale i kwerendy archiwalne. Wspomniany wyżej Kamil Chlastacz, który jest członkiem Grupy Częstochowskiej Perun, a jednocześnie też studentem archeologii Uniwersytetu Wrocławskiego, dotarł w ten sposób do cennych spisanych wspomnień Eugeniusza Śmiałowskiego, w których około dziesięciu stron dotyczy wprost walk pod Parzymiechami. Z naszego punktu wiedzenia szczególnie ważne, że to ten młody archeolog rozpoznał właściwie szansę, jaką jest dla nauki dokładne archeologiczne przebadanie pola bitwy w Parzymiechach, a następnie poinformował o tym swojego promotora, prof. Lecha Marka. To między innymi dlatego dziś mamy w Parzymiechach prowadzone profesjonalnie wykopaliska.
- Szczerze mówiąc nie musiałem za dużo nikogo przekonywać do podjęcia tych badań, bo każdy czuł tę samą pasję do polskiej historii i polskich żołnierzy. Wszyscy doszliśmy do wniosku, że badanie tego miejsca trzeba przeprowadzić metodycznie, żeby uzyskać jak najwięcej historycznych informacji. Każdy z nas robi to charytatywnie, po prostu z pasji do historii. W wyniku kwerendy archiwalnej Marcina Spaczyńskiego, który trafił na relację jednego z uczestników walk, udało się to miejsce odnaleźć. Po przekazaniu tych informacji, miejsce to udało się znaleźć lokalnemu pasjonatowi historii Wiesławowi Trojakowi, który nas, to jest Grupę Perun, powiadomił o swoim odkryciu. I tak dzięki wspólnej pracy znajdujemy się tutaj obecnie. Priorytetem jest uratowanie zachowanych zabytków i poznanie historii tych ludzi, którzy oddali życie za naszą ojczyznę – podkreśla Kamil Chlastacz.
Jak mówi, teren, na którym prowadzone są wykopaliska, z występującą na nim gliną, nie sprzyja zachowywaniu się przedmiotów. Dlatego należy je poddać konserwacji. Dobrze też, że są wydobywane teraz, że nie czekają na odkrycie przez kolejne dekady.
- Zależy nam bardzo, aby te odkryte zabytki pozostały tutaj lokalnie w izbie pamięci. Bo to jest taka lokalna historia, a wśród mieszkańców tutejszych miejscowości nie brakuje jej wielkich pasjonatów. Bardzo się angażują. Tak naprawdę każdy jest tutaj trybem w tej samej sprawie i każdy ma swój wkład w to, co się tutaj odbywa. Nie można powiedzieć, że ja się tu wyróżniam – dodaje skromnie nasz rozmówca.
W jego przypadku zainteresowanie historią, zwłaszcza tą wojenną, ma jedno ze źródeł w przeszłości rodziny. Pradziadek Kamila Chlastacza, Tomasz Orszulak, był członkiem Armii Krajowej obwodu Kłobuck-Krzepice. Motywacja patriotyczna jest bardzo ważna.
- Ci ludzie walczyli za ojczyznę i ginęli, podobnie jak żołnierze 83. pułku piechoty. Tak naprawdę to nie mi i nie nam, którzy prowadzimy badania archeologiczne, należy się chwała, ale właśnie żołnierzom 83. Pułku Strzelców Poleskich. Oni zasłużyli na to, by te przedmioty, które tutaj pozostały po ich walce, zostały wydobyte, zakonserwowane, wyeksponowane w ciekawy sposób. Będziemy w tym zakresie współpracować z gminą, aby stworzyć ciekawą ekspozycję historyczną, aby ludzie mogli przyjechać i je obejrzeć – podkreśla kluczowe sprawy archeolog i członek grupy Perun.
Spodziewamy się, że tak się właśnie stanie. Społeczność gminy Lipie powinna mieć możliwość kontaktu z cennymi śladami przeszłości tego terenu. Przede wszystkim mogą być one pomocne w kształceniu naszych przyszłych pokoleń w duchu patriotyzmu i szacunku do ofiary bohaterów z września 1939 roku.